środa, 31 października 2012

Cmentarz Montjuïc - Barcelona, Hiszpania

"Cmentarz Montjuïc powstał w 1883 r w Barcelonie. Znajduje się tam ponad 150 000 grobów, usytuowanych we wnękach i mauzoleach" - to cytat z sieci, a mnie zafascynował swoją...
innością, niesamowitym kamiennym klimatem i porządkiem.
Bardzo przemawia do mnie zwyczaj zostawiania we wnękowych grobach symboli przedmiotów bliskich zmarłym, mających umilić im pobyt w zaświatach, lub ich charakteryzujących.
Miśki, lalki, miniinstrumenty muzyczne, płyty CD, filmy, zdjęcia,
biżuteria, kwiaty, serca, figurki zwierząt, wiersze, listy...
Co wsadzono by dla mnie?
Ze zwiedzania Barcelony największe wrażenie wywarł na mnie Gaudi - Jego dzieła
 i Cmentarz na wzgórzu Montjuïc.
Zapraszam do oglądania, a jeśli los Was zawiedzie w tamte strony, 
polecam takie duchowe i estetyczne przeżycie!

Już z daleka wygląda to bardzo ciekawie, ale
dopiero w środku widok miasta umarłych wbija w zdumienie.
Kamienne wieżowce.
Człowiek jest malutki w tym miejscu.
W tej ciszy.
W tej mnogości uliczek i zakamarków.
Familia... Familia... Familia...
Kamienny labirynt zdaje się nie mieć końca.
Wolne miejsca czekają...
Czeka niebo, ulice, mury, tuje, pustka, bezruch.
Każdy skrawek muru jest grobem.
Zaułki zdają się nie mieć końca.
Z niektórych miejsc widać w dole port i błękitne morze.
Fascynujące, ale przerażające też...

Na żadnym zdjęciu tego nie ma, ale stoi tam sporo takich schodków na kółkach, za pomocą których można dostać się do wyżej położonych wnęk. Pewnie, tak jak wszędzie na świecie, jest zróżnicowanie cenowe, a te dolne są droższe. Cmentarz "patrzy" na miasto w dolinie i na Morze Śródziemne.


Przed nami rodzinne dni. Refleksyjne, ale potrzebne. Dla doceniania. My żyjemy.

Wyjeżdżacie czy macie swoich zmarłych w Waszych miejscach zamieszkania?
Ja trochę czasu spędzę w domu, a trochę na wyjazdach.
Będę też TU i pewna rzecz chodzi mi po głowie... ale o tym ciiiii

PODPIS

PS Polecam Wam do przeczytania post M.Arty, który wpisuje się w cykl o dobrych ludziach pomagających zwierzętom, który zaczęła tu opowieść o Joli i Leśnej


wtorek, 30 października 2012

Źle sprawowałam się wczoraj w kosmosie.

Mimo tego oczywistego dla mnie faktu, znów zostałam obdarowana! Tym razem otrzymałam od Ali, za pośrednictwem Poczty Polskiej (to ważne!), upominki, które zostały mi przyznane przez Szanowną Jurorkę w Jej konkursie śniadaniowym. Konkurs był megatrudny, bo, wyobraźcie sobie, Ala zadała cwane pytanie: zgadnijcie, co było na śniadanie. I bądź tu mądry, człowieku! Myślałam nad tym dwie doby i doszłam do wniosku, że miłośniczka czosnku może jadać go również na pierwszy posiłek dnia, czym rozbawiłam Organizatorkę konkursu do tego stopnia, że przyznała mi nagrodę pocieszenia! Opłacało się tak długo myśleć, he he! Nagroda była szyta na miarę - wzorem, nie chwaląc się, moich konkursów - czyli miała nią być niespodzianka.


 Znowu paczka - pomyślał Szuwarek i rzucił się do testowania.

 Cóż to takiego na wierzchu? Niemożliwe! - zdziwił się w duchu Tester .- Takie piękne jesienne liście ozdabiające paczkę nie ucierpiały w transporcie? Poczta Polska to wspaniała instytucja! (to też oczywiście pomyślał Szuwarek, ja dodam tylko, że pan listonosz mnie wzruszył, kiedy niósł tę paczkę uroczyście i delikatnie jak kelner tacę).


 Poczekam spokojnie, aż Łysa odwali całą robotę z otwieraniem - wykombinował sobie Szuwar 
i oddalił się na z góry upatrzoną pozycję.


Wyciąga i wyciąga, znowu będę miał pełno roboty! - westchnął w duchu nasz bohater. - Niełatwo być kotem w tym domu - dodał jeszcze pod nosem.

 Hura!! Pudełko!! Ale czadowo! - wykrzyknął Szuwareczek i ze zręcznością młodego koźlęcia 
bryknął do środka i potem zaraz na zewnątrz.


Zatwierdzam - wydał wyrok. - Pachnie wsią, to lubię; jakby kto mnie pytał, dlaczego, 
to niech się nie wygłupia, bo przecież ja mówić nie umiem! 


Ala napisała mi (ręcznie!)  długą kartkę z bardzo ciekawymi informacjami na swój temat (poruszyło mnie pozytywnie, że Ona uwielbia swoją pracę (!) i że każdy z członków Jej rodziny nosi jakieś przezwisko - sympatyczny zwyczaj) i dodała, że trudno jej było wymyślić dla mnie nagrodę,
    

ale jak zobaczyła w księgarni tomik Wisławy Szymborskiej, to od razu zgarnęła go z półki i wiedziała, że to dla mnie! (Dostałam też dżemory zrobione przez Alutkę własnoręcznie (!!) oraz śliczne mydełko).
Otworzyłam tomik na losowej stronie, przeczytałam pierwszy wers i wzruszenie ścisnęło mi gardło. To umie tylko Wisława. Tak dosłownie, w prostych słowach, wyrazić sedno tego, co ważne. Ten wiersz to mój nowy, codzienny kodeks. Chcę się sprawować w kosmosie lepiej.

Nieuwaga

Źle sprawowałam się wczoraj w kosmosie.
Przeżyłam całą dobę nie pytając o nic,
nie dziwiąc się niczemu.

Wykonywałam czynności codzienne,
jakby to było wszystko, co powinnam.

Wdech, wydech, krok za krokiem, obowiązki,
ale bez myśli sięgającej dalej
niż wyjście z domu i powrót do domu.

Świat mógł być odbierany jako świat szalony,
a ja brałam go tylko za zwykły użytek.

Żadnych - jak - i dlaczego -
i skąd się taki tu wziął -
i na co mu aż tyle ruchliwych szczegółów.

Byłam jak gwóźdź zbyt płytko wbity w ścianę albo
(tu porównanie, którego mi brakło).

Jedna za drugą zachodziły zmiany
nawet w ograniczonym polu okamgnienia.

Przy stole młodszym, ręką o dzień młodszą
był chleb wczorajszy inaczej krajany.

Chmury jak nigdy i deszcz był jak nigdy,
bo padał przecież innymi kroplami.

Ziemia się obróciła wokół swojej osi,
ale już w opuszczonej na zawsze przestrzeni.

Trwało to dobre 24 godziny.
1440 minut okazji.
86 400 sekund do wglądu.

Kosmiczny savoir-vivre
choć milczy na nasz temat,
to jednak czegoś od nas się domaga:
trochę uwagi, kilku zdań z Pascala
i zdumionego udziału w tej grze
o regułach nieznanych.

Wisława Szymborska

Nie umiem jeszcze, w ramach próżności osobistej,  odmówić sobie zacytowania życzeń zawartych na kartce od Ali:
"Dziękuję, że jesteś w tym blogowym świecie i oby nigdy Ci się nie opatrzył",
oraz
"Pozdrowienia dla TwójCiJego i ogromne miziadła dla świętej trójcy". ;-)))

Dziękuję, Alutko!

PS Wczorajszy odzew na historię Leśnej będę długo pamiętać! Jak tu nie wierzyć w ludzi? Tylu osobom chciało się zostawić JolceM miły komentarz! Jola odpisała Wam, zajrzyjcie!
PS2 Od jutra będzie u mnie krótki trzydniowy cykl o cmentarzach. Nie dlatego, że mam te zdjęcia, tylko dlatego, że wizyta na nich wywołała we mnie różne refleksje.
PS3 W piątek, ze względu na czas okołozaduszkowy, nie będzie komiksu.

Miłego dnia!

PODPIS

Śfinko

lubiłaś je. to takie moje pożegnanie dla Ciebie. moje najlepsze śfinki

i te, widziane w Keukenchoff w Holandii




 i te znalezione w Brugii i sfotografowane specjalnie dla Ciebie


i te z mojej wsi





do zobaczenia pomarańczowa śfinko, chrum!

poniedziałek, 29 października 2012

Klapniętouche Leśne Znalezisko

Leśna
Niedawno pisałam o Szuwarku - Wielkouchym Nadrzecznym Znalezisku, a dziś opowiem Wam znowu coś niezwykłego. Robię to z największą przyjemnością. Od kilku miesięcy koresponduję z moją czytelniczką Jolą (JolkaM), z którą, śmiem twierdzić, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Ona opowiedziała mi tę historię, która Jej się niedawno przytrafiła.  Fragmenty pisane kursywą pochodzą z listów od Joli. Zdjęcia i podpisy pod nimi również są jej autorstwa.
Tekstu jest sporo, ale serdecznie zapraszam do przeczytania i naładowania się dobrą energią płynącą z tego z życia wziętego dowodu na istnienie na świecie ludzi dobrych, wrażliwych, o pięknych duszach i szczerozłotych sercach.

Za tym zakrętem Lesia koczowała, na skarpie.
Mniej więcej na wysokości widocznych na zdjęciu samochodów.
Droga krajowa 6, bardzo ruchliwa, zwłaszcza latem.
W lipcu Jola jeżdżąc codziennie do pracy dość ruchliwą trasą, zwróciła uwagę, że na jej poboczu kręci się pies, mimo że do najbliższych zabudowań jest kawał drogi. Pies był tam niemal codziennie, choć bywały dni, kiedy nie było go widać. A potem przyszedł urlop, niespełna dwa tygodnie. Po tym czasie Jola jadąc rano do pracy, znów zobaczyła psa na zboczu! Zaryzykowała zatrzymanie się w pobliżu miejsca, gdzie go widziała (podwójna ciągła, a jakże!), żeby się zorientować w sytuacji.

Tarasik, który sobie wyleżała, a który zwracał także moją uwagę, nawet gdy piesy w nim nie było.
Kiedy się zbliżyła, pies się oczywiście oddalił, znikając w lesie. Następnego dnia rano zatrzymała się już przepisowo na parkingu leśnym, z którego chodziła od tej pory codziennie, jadąc do i wracając z pracy, żeby zostawić psu jedzenie i wodę w prowizorycznych plastikowych pojemnikach, które tam przywiozła. Psinka na jej widok zawsze się oddalała.

Tarasik 2.
"Zawsze kiedy tam szłam, odzywałam się do niej, gadałam łagodnie i po kilku dniach zauważyłam, że kiedy się zbliżam, ona oddala się coraz spokojniej i z daleka mnie obserwuje."
Trwało to około dwóch-trzech tygodni i zbliżał się termin następnego urlopu, co nieco smuciło (!) Jolę, która martwiła się, czym pies będzie się żywił, kiedy ona nie będzie go karmić. Przypadek (kolizja drogowa w okolicy koczowania psa) sprawił, że Jola miała okazję porozmawiać ze strażnikami gminnymi.

Tarasik zbliżenie.
"Okazało się bowiem, że od jakiegoś czasu straż gminna próbuje z tym pieskiem coś zrobić, stawiali tam nawet jakąś klatkę, w porozumieniu z weterynarzem zaaplikowali do jedzenia, które też tam zostawiali, środek usypiający, ale sunia zanim zasnęła, zdążyła się zaszyć tak, że jej nie znaleźli, choć łazili po lesie z dwie godziny." 

Norka pod drzewem - w głębi lasku, powyżej tarasu.
Ci strażnicy mieli podobno doniesienie, że ktoś widział, jak zostawił ją tam ktoś z samochodu, którego numerów niestety nie zapamiętano. Jola już nie martwiła się tak bardzo, że pies zostaje całkiem bez szans (skojarzyła też bałagan przy koszach na śmieci na wspomnianym leśnym parkingu, w których pies zapewne znajdował resztki jedzenia), żałowała jedynie, że na kilkanaście dni zaprzestanie.... oswajania psa. Bo to właśnie było jej celem. Już wtedy wiedziała (ku radości swojego syna zresztą), że nie zostawi go bez pomocy.

Jeszcze w lesie próbowałam ją sfotografować; aparat nie podołał,
ale zdjęcie w pewnym sensie oddaje klimat tego miejsca i moją determinację.
W trakcie urlopu ze względu na odległość wybrała się tam tylko dwa razy, zawożąc jedzenie. Po urlopie, szczęśliwa, że psina ciągle na nią "czeka", kontynuowała już teraz regularne dokarmianie i oswajanie. "Zauważyłam, że zmniejszyła się odległość, na jaką psina się oddala. A w środę na to moje gadanie zaczęła jakby podchodzić do mnie, podskakiwać, merdać, podkulonym wprawdzie, ogonem i popiskiwać. Wtedy już się całkiem upewniłam, że jestem na dobrej drodze".

Te dwa punkciki to oczy wpatrzone we mnie, ale w bezpiecznej odległości, wyznaczonej przez nią.
Jeszcze nie wiedziałam, że jestem dość blisko celu.
Ten sam dzień, co powyższe fotki, już dość nieodległy od tego, w którym podeszła wreszcie i pozwoliła się utulić.
W końcu w połowie września po niemal dwumiesięcznych (choć z przerwami) staraniach i nerwach o leśną sunię Joli udało się ją zapakować do samochodu! Łatwo nie było, ale ostatecznie... księżniczka pozwoliła się wnieść do auta. A tam to już siedziała grzecznie jak zaczarowana (i moim zdaniem była przez Jolę zaczarowana naprawdę)!

Pierwszy raz udało mi się jej dokładniej przyjrzeć właśnie na fotografii,
w domu, po zrzuceniu zdjęć.
"Pobrałam sobie z nagła dwa dni urlopu i przed południem zabrałam ją do weta, też z krygowaniem się przed wejściem do auta, a następnie, już w mieście - przed pójściem w stronę przychodni. Zdecydowanie wolała się zadekować pod samochodem, skąd musiałam ją wyciągać na kolanach - przy życzliwym dopingu jakiejś pani z pobliskiej pralni. Kilkadziesiąt kroków niosłam ją na rękach, bo się zaparła, a nie mając jeszcze porządnej obroży (nie licząc chustki, którą jej owinęłam wokół szyi, gdy ją zabierałam z lasu) i nie chcąc jej ciągnąć po chodniku na siłę, zdecydowałam się na ten ryzykowny dla mojego kręgosłupa, który się akurat przez ostatnie dwa dni odzywał nieco mocniej niż zwykle, sposób. Dałam radę:) U weta kolejka! Jak nigdy o tej porze w powszedni dzień. Ale wysiedziała. Pani oceniła ją na dwa lata, wygląda na zdrową.

Bodajże drugi dzień pobytu w domu, jeszcze bez smyczy, bo i bez rujki.
Imię powstało właśnie w trakcie badania, sekundę przed tym, jak mnie wetka o nie zapytała, żeby zapisać w książeczce. :) Potem jeszcze dopasowanie obroży, kagańczyka i mrożąca krew w żyłach przygoda przed sklepikiem z miodami, kiedy myślałam, że już ją straciłam, bo się wywinęła z obroży. Ojeju, na szczęście nie odeszła daleko i pozwoliła się znów łaskawie przenieść i przytroczyć do pasków w sklepiku kolejnej życzliwej osoby na mojej drodze:)".

Na... wybiegu, kilka dni temu.

"Leśna waży 14 kg. Uszka ma klapnięte cały czas, ale na tym zdjęciu jakoś sobie jedno tak ładnie postawiła - zresztą dlatego je wybrałam. :) Zostanie u nas. Mam nadzieję, że uda się ją zintegrować z kotkami. Póki co te reagują niekiedy zbyt nerwowo i uciekając, prowokują ją do tego, że je goni. Ale spróbujemy nad tym zapanować. Wiesz, kiedy jeszcze ją obserwowałam, widując ją czasem, nieregularnie, nie wiedząc, co to za pies i że tkwi tam już długo i że jest porzucona, zaczynałam się z nią dziwnie związywać. Łapałam się na tym, że zbliżając się do tego miejsca, wypatruję jej, myślę o niej: będzie tam, czy nie będzie. (.) Chwilami jeszcze i teraz nie mogę w to wszystko uwierzyć. A najbardziej w to, że mi się udało zdobyć jej zaufanie - ja przecież jestem kociara, nie psiara. Obserwowanie tego przełamywania się jej nieufności do mnie było naprawdę czymś niezwykłym. A ten ostatni tydzień to absolutne zadziwienie, satysfakcja i radość. (.) Sunia zachowuje się bardzo przyjaźnie, nie jest smutna, a już kiedy mnie widzi, to szaleństwo. Zresztą i ja bardzo się cieszę. Dziś normalnie za nią tęskniłam, bo wyszłam z domu przed ósmą, a wróciłam po 19. A jak niesamowicie się czułam, kiedy się zbliżałam do miejsca, w którym koczowała. Matko, aż się uśmiechnęłam sama do siebie. Radość! Uczę ją chodzić na smyczy i w kagańcu. Co dzień kilka-kilkanaście minut spaceru."

We własnym koszyczku.
I fragment z kolejnego listu:
"Leśna grzeczna i kochana. Nie wiem, jak mogło jej tu nie być wcześniej, hm... I stale, gdy mijam tamto miejsce, gapię się na skarpę z satysfakcją jakby, że już jej tam nie zobaczę, niesamowite uczucie."

Coś jakby integracja z przedstawicielką kocichów.
Śliwka i Szczękot zaakceptowały sytuację niemal bezproblemowo i prawie z absolutnym spokojem.
"Dziś wybrałam się na ryneczek z rupieciami z zamiarem wygmerania jakiegoś niedrogiego kosza dla suni. I upolowałam, szczęściara, za jedyne 15 zyla, piękny, wiklinowy kosz, w idealnym rozmiarze, w bardzo dobrym stanie, niemal nówka. Został już wyszorowany, wysuszony na słoneczku, wymoszczony i nawet udało się w końcu przekonać do niego Leśkę. :) Żeby było łatwiej, sama w nim usiadłam i wciągnęłam ją sobie z pomocą Igora na kolanka. :)) To było po południu, a już wieczorem zalegała sobie w nim jakby nigdy nie miała innego legowiska. Fajna psinka. Bardzo ją lubimy.

Miejsce Lesi - w centralnym miejscu domu. Ma na wszystko oko. :)
Ale i tak lubi poleżeć także na fotelu w pokoju obok.
Co ciekawe, mój mąż, który w pierwszych dniach jej zamieszkania u nas, powiedział coś w rodzaju, że ona chyba nie będzie mieszkać w domu, więcej już się nie wygłupiał z takimi pytaniami. Ona po prostu daje się lubić, choć czasem bywa ciut hałaśliwa, zwłaszcza z rana, kiedy zaczynamy się krzątać. Ale może też przejdzie jej to nieco wraz z minięciem rujki. Chwilami nie umiem sobie wyobrazić, jak mogliśmy jej nie mieć wcześniej... Wybaczam jej nawet to, że muszę wcześniej wstawać, żeby się z wszystkim na czas wygmerać."

Miejsce Lesi 2.
Leśna parę dni po przybyciu do Joli dostała cieczkę, więc można powiedzieć, że została uratowana w ostatnim momencie. Za chwilę, takich psich nieszczęść byłoby więcej.

Zapomniane pojemniki na wodę i jedzenie. No, nie tak całkiem zapomniane.
Jakiś tydzień po zabraniu stamtąd Leśnej pojechałam po nas posprzątać.
W niebieskiej misce znajdowało się już trochę przyrody... nieożywionej.
Jak dobrze, że piesa już się w tym miejscu nie znajduje.
Ta myśl wraca do mnie za każdym razem, gdy mijam to miejsce, czyli jakieś 10 razy w tygodniu.
I nie tylko wtedy. :)
Kolejny pies - ofiara podłych ludzi, którym, jak napisał kiedyś Przemek z Tawerny, należy się tylko pogarda, miał wiele szczęścia, bo trafił na absolutnie niezwykłą osobę i znalazł dom pełen swoich pobratymców, w którym oprócz ludzkiej rodzinki mieszkają również koty: Bazyl, Glizda, Mietek, Szczękot, Śliwa, Trykot i pies Pudels - można je wszystkie zobaczyć w naszym Spisie Zwierzaków pod nr 43.

Leśna. Pies domny. Pies ze swoim domem.
Jolu, jesteś kochana i niesamowita. Tak się cieszę, że Cię znalazłam! Powiedz Lesi, że dla nas wszystkich jest dziś gwiazdą:)

PODPIS
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...