poniedziałek, 25 sierpnia 2014

17 mgnień nadziei

Bez zbędnych wstępów:
Kiedy koło trzeciej po południu byłam z Rufim na spacerze i wieszałam nowe ogłoszenia, zadzwonił telefon. Miły damski głos.

- Właśnie widzę na ulicy dwóch żuli, którzy piją piwo pod sklepem, a jeden z nich ma na rękach maine coona! Wielkiego i pięknego kota, a ja widziałam ogłoszenie, więc dzwonię - powiedziała dziewczyna.

Możecie sobie wyobrazić, co się ze mną w tej chwili stało! Boszsze! Co robić, co robić! Ze zdenerwowania nie mogłam mówić i dziewczyna kilka razy musiała mi powtarzać, że właśnie na nich patrzy, że są na skrzyżowaniu ulicy X z ulicą Y, i że będzie patrzyła na nich nadal, że pójdzie za nimi, jeśli będzie trzeba, że poczeka... Zadzwoniłam do MCO i on jak stał, wsiadł w samochód i popędził w to miejsce. Ja biegiem (ja - biegiem!) dotarłam do domu, porwałam torebkę i ruszyłam jego śladem. Paliłam gumy, na ile można to robić w mieście. Przez moją głowę przelatywało milion myśli, nawet już w pewnym momencie miałam gotowy scenariusz wydarzeń, nawet wymyśliłam, że to na pewno Maria powiesiła tam gdzieś w okolicy ogłoszenie, bo to rejony Marii, i już nawet w głowie wzywałam policję, brygadę antyterrorystyczną i wojsko, i już zaczęłam pisać post o tym, jak się kochany Kajuś znalazł, ale tymczasem zadzwoniłam tylko po Wrocławskiego i on też wyruszył natychmiast ze wsparciem. 

Kiedy dotarłam na miejsce, byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam przełknąć śliny, tak zaschło mi w gardle, a serce waliło mi jak oszalałe. Maine coon w rękach żula w nieciekawej dzielnicy miasta to przecież musi być ON! Boszsze! 

Kiedy miotałam się, żeby znaleźć adres, a z tych nerwów kompletnie nie umiałam tego zrobić, zadzwonił MCO, że... to nie nasz kot... Że pan ma jego dokumenty, rodowód, książeczkę zdrowia, że chętnie je pokaże, ale gołym okiem widać, że to nie Kayronek. Boszsze...

Dotarłam w końcu do nich i na własne zamglone oczy mogłam się przekonać, że to piękny, młodziutki maine coon, taki jak Kayron, tylko z trochę krótszym futrem, że jest przepiękny, że ma wszystkie papiery w porządku, że jego pan bardzo go kocha i dba o niego, że określenie "żul" zawdzięczał jednak głównie spożywaniu napoju wyskokowego pod sklepem, a w domu ma czysto i ogólnie jest bardzo miły. Rozumiał nas i nasz ból, nie gniewał się, a ja na chwilę przytuliłam się do jego kota, prosząc go o pomoc w znalezieniu mojego pierworodnego kocurka... Ten cudny młodzian odwzajemnił me przytulenie, a nawet potem zaczepiał mnie łapką, jakby chciał zatrzymać.

Scenariusze okazały się niepotrzebne, tak jak i wojsko z policją. :(

Bez sił wróciliśmy do domu, dziękując w sercu dziewczynie, której chciało się zadzwonić. Rozmawialiśmy z nią po akcji, to wspaniała osoba! 

A wieczorem był jeszcze jeden telefon:
- Chciałem pani powiedzieć, że od kilku dni widzę na ulicy X mężczyznę z maine coonem na rękach...

Drugi raz na ulicę X nie pojechaliśmy, bo już wiemy, że zgłoszenia koło domu to kot sąsiadki, a na ulicy X to ten piękny, młody maine coon...

Ech...

Ale dzwonią ludzie, reagują ludzie, wiedzą ludzie, czytają ogłoszenia ludzie! Ludzie, jesteście wspaniali!

Miłego dnia dla wszystkich, a dla nas, może dziś...

PS. Chwilowo wyłączam komentarze, potrzebuję wyciszenia. Jestem kłębkiem nerwów. Poza tym, gdy ostatnio je wyłączyłam, coś się wydarzyło. 
W sprawach ważnych można napisać do mnie mejl. Przez to całe zamieszanie pojęcia nie mam, na ile ich nie odpowiedziałam. :(

Do wieczora, do 20. Ogromnie jestem wdzięczna, że jesteście i pamiętacie.

PS 2. Do poczytania: http://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/2014/08/post-dedykowany-gosiance.html

PODPIS




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...