sobota, 31 stycznia 2015

Odszedł [*]

Rufi urodził się w środę i umarł w środę. Pomiędzy nimi upłynęło 2506 dni. 6 lat, 10 miesięcy i 9 dni. Dobrych dni. Za wyjątkiem tych ostatnich. 

Karmiony parówkami i ukochanym chlebkiem, głaskany po aksamitnych uszach, oblany łzami miłości zasnął cichutko i spokojnie. Otoczony kochającymi go ludźmi, na swoim kocyku. W swoim domu. Bez stresu. Podjęliśmy tę trudną decyzję jednogłośnie, po licznych konsultacjach i kilku godzinach rodzinnej narady. Zrobiliśmy to, kierując się miłością i mając za nic nasze uczucia. 

Nie żałuję ani jednej wylanej przez siebie łzy. Nie żałuję ani jednego spazmu rozpaczy, gdy patrzyłam na mękę naszego psa. Żal mi, że on musiał przez to przejść. 

Ponieważ słowa wciąż mnie ranią i nawet te najłagodniejsze i szczere ostrymi jak brzytwa krawędziami kaleczą mi serce, proszę jeszcze o chwilę ciszy.

Za moment się pozbieram i pożegnamy tu Złotego Psa, Kochaną Poczciwinę, Najłagodniejszego Króla Kotów. Kto nie czuje się na siłach, proszę, aby następnego, wspomnieniowego posta nie oglądał, nie komentował, omijał. Ja wszystko rozumiem i niczego od nikogo nie wymagam. 

Rufi odszedł, ale zostawił po sobie ślady, które nie znikną.
Ślady w naszych sercach.

Rufi 19.03.2008 - 28.01.2015.

PODPIS


środa, 28 stycznia 2015

Rufi - najtrudniejsze decyzje

Chirurg decyzji, czy jest sens operować, czy nie, nie podejmie. On nie jest od tego. Lekarz może podjąć się operacji i wyciąć większą część guza. Niestety nie ma marginesu na wycięcie całości. Rak przykleił się do kręgosłupa. Najprawdopodobniej psa czekają dwie operacje: wycięcie guza i amputacja niedziałającej nogi. Nie można zrobić ich jednocześnie, bo to wielka utrata krwi, a operacja amputacji jest rozległym zabiegiem. Sam guz też jest ukrwiony i jego wycięcie również wiąże się z dużą utratą krwi.
Potem, po operacjach, trzeba będzie go badać tomografem co 2-3 miesiące i sprawdzać, na ile guz urósł, a będzie rósł, ponieważ nie da się go usunąć w całości. Jak urośnie, znów trzeba będzie robić operację. Takie działania, powtarzające się operacje przedłużą Rufiemu życie o pół roku, rok. Może półtora. Trzeba też pamiętać o ew. chemioterapii, radioterapii i rehabilitacji. Oczywiście to są przypuszczenia, bo jak będzie, nikt nie wie; Rufi może nie przeżyć operacji, bo guz uciska bardzo na tętnicę udową, ale może też przejść ją bardzo dobrze, a guz będzie odrastał wolno i nie będzie aż tak źle, jak tu zarysowałam... 
Oprócz tego widać na tomografie przesunięcie dwóch kręgów w kręgosłupie na lewą stronę. To teraz jest nie do ruszenia, ale też może go boli i powoduje dyskomfort chodzenia na lewej tylnej łapie. 

Robimy naradę rodzinną. Z Poznania przyjechał Poznański.  

Co robić... Jaką decyzję podjąć w swoim sercu. Każdy z nas musi się z tym zmierzyć najpierw sam. 

Zawsze uważałam i uważam nadal, że jest wielkim przywilejem opiekuna nie narażać swojego zwierzęcia na długotrwałe cierpienie, a wręcz egoizmem jest ratowanie go kosztem jego bólu, na dodatek bez perspektyw. Ponieważ guz zatyka mu możliwość załatwiania się, życie Rufiego wisi na włosku. Jest w tej chwili na silnych lekach morfinopodobnych. One działają na szczęście, choć rano, po nocy, cierpiał, potem po podaniu leku piesek uspokoił się i śpi. Niestety nie zdołał wypróżnić się na spacerze, ani porannym, ani południowym, ani popołudniowym...

Dzwoniła przed chwilą pani Edyta - weterynarz Rufiego od zawsze. Porozmawiałyśmy szczerze. Powiedziała mi swoje zdanie: nie ma sensu męczyć psa. Nie da się ulżyć mu w bólu, będzie go bolało zawsze, czeka go droga przez mękę. Dr Edyta będzie mu towarzyszyła do końca, jeśli tak zdecydujemy. 

PODPIS


wtorek, 27 stycznia 2015

Po TK

Policykliczny guz przestrzeni zaotrzewnowej oraz jamy miednicy na odcinku L5-S3, osiąga poziom otworów międzykręgowych po stronie prawej, uciska na pęcherz oraz tt. biodrowe po stronie prawej. Atrofia kończyny miednicznej prawej.

Po ludzku: rak. Przylepiony do kręgosłupa, nacieka do jamy miednicy z każdym dniem, uniemożliwiając psu wypróżnianie się i sprawiając mu coraz silniejszy ból. Od kilku dni widzimy to wyraźnie. 

Nie ma czasu. 

Jutro dr Niedzielski podejmie decyzję, czy warto podjąć próbę wycięcia nowotworu, najpewniej z amputacją tylnej kończyny, czy to nie ma już sensu. Jeśli się zdecyduje, to wszystko rozstrzygnie się na stole operacyjnym w czwartek. Jeśli się nie zdecyduje, to wszystko rozstrzygnie się również w czwartek.

Cała droga, wszystkie decyzje, całe to dotychczasowe leczenie to był błąd, i muszę z tym żyć.

Proszę Was o ciszę. Nie piszcie do mnie. To mnie nie pocieszy. Każde słowo sprawia mi ból.


PODPIS


poniedziałek, 26 stycznia 2015

Dwa listy - dwie radości

W piątek opublikowałam to zdjęcie:


I wtedy napisała do mnie Olena:

(...) dziś, kiedy pokazałaś okład z kotów... no muszę Ci wysłać zdjęcie! Pisałam Ci kiedyś, że mam jakby "płciowe negatywy" Twoich kotów - Twoje dziewczynki to moje chłopaki i odwrotnie. Zobacz mój okład z kotów (na mnie nie patrz!) - Twoja Amisia jak mój Pirat, a ukochana Stefcia - jak mój Mraś (też po przejściach).
Wiele razy już widziałam takie podobieństwa, nawet troszkę w mieszkaniu - miski na łączeniu kolorów, noga od bufetu... takie drobnostki, ale podobne. :)

Ściskam.
O.

"Płciowe negatywy" moich kotów - srebrny Pirat i bury Mraś. :)
Olena obiecała, że znajdzie więcej zdjęć na podobieństwa w naszych życiach. :) Trzymam Cię za słowo i dziękuję Ci pięknie. To zdjęcie wywołało uśmiech na mojej twarzy.

************

A wczoraj, po opublikowaniu wywiadu z Balbinką,

Balbinka.
odezwała się Wirginia i czytałam jej słowa jak najlepszą poezję dla mej duszy:

Droga Gosiu, 
zachwycona dzisiejszym postem o pięknej kici o przepięknym imieniu Balbinka pozwalam sobie pokazać moją Łatkę, Królową i Damę, i Panią naszego domu. Pani pełną gębą nie toleruje żadnego innego kota (były próby przygarnięcia kolejnego kota, które skończyły się niestety fiaskiem). Tolerowała i żyła w wielkiej przyjaźni przez wiele lat z moją ukochaną sunią Kseną, a od trzech lat pozwala mieszkać z sobą i nami adoptowanemu Figusiowi. Kocham ją bardzo, jest moją małą towarzyszką i przyjaciółką. 
Niestety nie mam zdjęć, ale uwierz mi na słowo, pijamy herbatkę z jednej filiżanki, śpimy na jednej poduszce. Potrafi, jak jej zimno, pukać mnie po twarzy w środku nocy, żeby tylko podnieść jej kołdrę i wpuścić ją pod nią. Jest moim małym szczęściem!!!

Pozdrawiam.
Wirginia

Łatka.

Wirginio, Oleno, rozweseliłyście moje smutne i nerwowe dni. Bardzo Wam dziękuję. :)

A tym, którzy się wahają co do Balbinki, polecam lekturę listu Wirginii. Takie "małe szczęście" jest dostępne od zaraz. Dla wybrańców losu, bo Balbinka jest tylko jedna. :)

Zastrzegam, że ona jest dla ludzi, którzy rozumieją, że kotka potrzebuje czasu, aby poczuć się bezpiecznie z człowiekiem. I to jest piękne. Na miłość gwiazdy medialnej trzeba zasłużyć. :)

PODPIS

Uzupełnienie. Szkoda, żeby taki miły komentarz marnował się pod postem. Wczoraj nastąpiło "ujawnienie się" moich przemiłych czytelników. Dziękuję Wam, kochani!


Witaj Gosiu i wszyscy czytający bloga. :) Już czas się ujawnić - czytamy już od dawna Twojego bloga, Gosiu, i razem z Tobą przeżywamy wszystkie zwierzaczkowe przeżycia, te wesołe i te baaaardzo smutne. :(  Postanowiłam napisać dopiero teraz, bo mój mąż, który czyta Twojego bloga od deski do deski, woła mnie do swojego komputera, mówiąc: zobacz, Megusia! Podchodzę i widzę Meganę, wypisz wymaluj nasze kocię u Ciebie w blogu. Jak nic to musi być siostrzyczka! :) Nasza Megusia była wzięta ze schroniska we Wrocławiu ponad 9 lat temu. Była dzikim kotem i ta dzikość została jej, ale mnie i mojego męża traktuje jak rodzinę, daje się wziąć na ręce, przychodzi od 9 lat do łóżka, kiedy idziemy spać (gasimy światło, słychać pazurki stukające po podłodze, nagle myk i już jest na klacie Michała). Jej mruczando jest jak lekarstwo po całodziennej gonitwie i męczącym dniu. Nie wyobrażamy sobie, że mogłoby jej w naszym życiu nie być. :) Jedyne, czego szkoda, to tego, że nie toleruje innych kotów i czasem nam żal,  że nie może mieć kociego towarzystwa. 
Mamy nadzieję, że Foczka Balbi znajdzie kochających ją ludzi, a przede wszystkim rozumiejących ją, jej potrzeby i zachowania. Również Ruficzkowi życzymy zdrowia, bo być inaczej nie może.
KOCI KRÓLU RUFI – ZDROWIEJ SZYBCIUTKO.
Serdecznie wszystkich pozdrawiamy, a w szczególności Ciebie, Gosiu, i Twojego męża.

W załączeniu link do paru zdjęć naszej Megusi. Czyż nie podobna? A co do paluszków Balbi, to nasza kocica ma piękne kolorowe poduszeczki na łapkach - zdjęcie w załączeniu. :)


Megana.



Jaka śliczna łapecka! Ciekawe, jakie ma poduszeczki Balbinka... Idę zobaczyć. :)

sobota, 24 stycznia 2015

Foczka Balbi (wywiad rzeka)

- Dzień dobry, śliczna Foczko, chcę dziś przedstawić cię naszym gościom. Jesteś taka ładna: masz bielutki żabocik pod bródką, śliczne śnieżne skarpetki na zgrabnych paluszkach, białe, długie wąsiska i wiesz co? Wypatrzyłam jeszcze bielutkie włoski w uszkach. Pięknie cię ktoś pomalował! A jakie masz oczy! Zachwycające! 


Jak się nazywasz, kotuniu?
- Nazywałam się Czarnulka, ale jedna taka ciocia* dała mi na imię Balbinka i przyjęło się. Podoba mi się. 

Balbi na przeglądzie u weta.
- Skąd się wzięłaś, Balbinko?
- Sama nie wiem. Chyba miałam kiedyś domek, ale to było dawno i nie pamiętam dobrze. Wiem tylko, że kiedy zjawiłam się u ciebie, od razu wiedziałam, do czego służy kuweta.
- A co pamiętasz, koteczko?
- Pamiętam, że zawitałam któregoś dnia do ogródka pewnej rodziny i dostałam pyszne amciu. Od tej chwili odwiedzałam ich każdego dnia, a oni mnie karmili.
- Nie bałaś się?
- Bałam, nie pozwalałam się dotykać, jak ktoś podchodził bliżej, to zaraz czmychałam!
- A gdzie spałaś?
- Gdzie popadło, czasem pod tarasem, czasem pod krzaczkiem albo w ogrodowej szopie.
- I źle ci tam było?
- Nie źle i nie dobrze. Miałam co jeść, ale wszystkiego się bałam. Pewnego dnia jednak zobaczyłam, że u tej miłej pani pojawiły się dwa maluszki! Mówili na nie Buraczek i Rzepka, a potem Leo i Abi
- I co wtedy czułaś?
- Zaczęłam zazdrościć, zaglądać przez szybę, chciałam wejść do tego miejsca, gdzie jest ciepło i miło. Chciałam, ale bardzo się bałam… Ta miła pani karmiła mnie codziennie, bardzo dobrze mnie karmiła, zobacz, jaki mam brzuszek, ale słyszałam też, że płacze nade mną i bardzo mnie żałuje. Mówiła, że jestem słodka i delikatna i że sobie na dłuższą metę nie poradzę, że zacznę chorować…
- Balbinko, a ja przyznam ci się, że martwiłam się, że komuś zginęłaś. Najpierw z tą miłą panią – Agnieszką - dałyśmy ogłoszenie do sieci z pytaniem, czy ktoś za tobą nie płacze, a potem…
- Co było potem?
- Potem jeszcze Agnieszka kupiła i założyła ci na szyi obróżkę z numerem telefonu, żeby, jeśli jesteś czyjaś, ten ktoś zadzwonił… Jednak mijały dni, tygodnie, a nikt nie pojawiał się po ciebie, maleńka Foczko. 
- A ja coraz bardziej chciałam mieć domek, pamiętam, że weszłam w końcu do domu Agnieszki, a ona mnie zapakowała w takie specjalne pudełko i zawiozła do ciebie!





Jestem taka grzeczna, spokojna, nie skrzywdzisz mnie? - mówią jej oczy...
- To było dwa tygodnie temu! Zjawiłaś się taka wielka, a taka delikatna! Żal mi było twojego strachu, jednak obiecałam ci, że wszystko będzie dobrze. Jestem szczęśliwa, że pięknie jadłaś swoje jedzonko, że dawałaś się głaskać, choć cała spięta, i byłaś tak spokojna i cichutka, że szybko otworzyłam ci drzwi na dom…
- Ale ja nie wyszłam! Do tej pory siedzę na strychu! 


Zapoznanie z Amisią.
Oswajanie z rezydentami przez wspólne szamanko. Balbi je w transporterze.


Drzwi otwarte, koteczka jednak wychodzi tylko na schody, a najwyżej na chwilkę na piętro. 
- No właśnie, tchórzyku! Regularnie odwiedza cię Amisia, Stefa trochę się boczy, a Hokus unika, ale nie są wobec ciebie wrodzy. Czemu nie wyjdziesz z pokoju?
- Obawiam się, że na dole mieszka potwór! Czasem go słyszę, sapie i chrapie!
- To tylko Koci Król, głuptasie, nie ma się co bać!
- Zobaczymy; ja jestem bardzo spokojna, delikatna, wciąż jeszcze się spinam, boję, czasem syknę nawet na ciebie. Potrzebuję czasu.

- A w jakim domku chciałabyś zamieszkać? 
- Czuję, że potrzebny mi spokojny dom, bez hałasu, gdzie będę mogła spokojnie oswajać się do końca. Może do potwora się przyzwyczaję, ale na razie bardzo się go boję. Innych kotów też trochę. Mogłabym mieszkać sama – jako jedyny kot w domu, ale na pewno dogadam się z każdym towarzyszem.


- Takiego domku ci życzę, domku z sercem i cierpliwością. Co to będzie za radość, gdy zaufasz ludziom do końca! Co to będzie za radość, gdy - tak jak Stefcia - będziesz grzać swój personel ciepłem tego tłuściutkiego brzuszka, gdy przyjdziesz pierwszy raz do łóżka, gdy zaczniesz mruczeć, gdy zrobisz baranka, gdy otrzesz się o nogi w łagodnym przymilaniu. Co to będzie za radość dla kogoś dać ci opiekę! Jesteś młoda, zdrowa, silna, po przykrych zabiegach (wysterylizowana). Tylko cię kochać, Foczko Balbi. 

Ktoś? Coś? Oferta jest niepowtarzalna, jednorazowa, okazja, jakich mało! 


Uwaga, promocja: do Balbinki myszka Opakowanej gratis! No dobra, nawet dwie! 

PODPIS

*imię Balbinka wymyśliła Marysia z bloga http://kociemruczanki.blogspot.com/ i zostaje tym samym matką chrzestną koteńki. :)


piątek, 23 stycznia 2015

Nie gorzej - więc lepiej

Dni płyną. Obłaskawiamy swój strach, oswajamy sytuację. Dziś MCO westchnął: "oby nie było gorzej". Faktycznie, Rufi pod wpływem środków przeciwbólowych i sterydów daje radę. Dla mnie ważne, że jest spokojny, nie cierpi. Cała moja siła i spokój zależą od tego. Od dziś zmniejszam mu dawki leków, czas na to. To przede wszystkim ja muszę znaleźć w sobie odwagę, by to zrobić, tak bardzo boję się jego bólu... Czy to nie ironia? We wtorek kolejne badania. Może będziemy wiedzieć więcej. Bardzo, bardzo na to liczę. 

Dziś, kiedy zjawiliśmy się na rehabilitacji, spotkaliśmy innego pacjenta. Rufi przy nim to okaz zdrowia i siły. Młodzi ludzie odebrali tego pieska poprzednim bezdusznym właścicielom i walczą o niego, mimo że pies jest naprawdę w ciężkim stanie, niemal nie chodzi, musi być w pielusze, ma sto różnych chorób... Ten pies również będzie miał podane komórki macierzyste. Jego nowi opiekunowie chwytają się każdego sposobu, by mu pomóc. Patrząc na taki przykład bezinteresownego dobra dla żywej istoty, serce rośnie. Są na świecie wspaniali ludzie! To brzmi jak banał, ale taka jest moja prawda. Czerpię z tego radość i nadzieję. 

Nie trzeba daleko szukać. W naszym blogowym świecie takie przykłady są na porządku dziennym. Wielu z nas ma teraz kłopoty. Każdy z nas walczy całym sercem, aby pomóc swoim domownikom. Cieszę się, że jestem wśród Was. 

W domu też nie jesteśmy z problemami sami. Mamy czułe wsparcie kocich terapeutek. Wystarczy gdzieś przysiąść na chwilę i...



Milion razy rozmyślałam już o tym, że adoptowanie przez nas Stefanii Bąbel Kiełbaski było genialną decyzją.
Ona daje nam tak wiele radości, że nigdy nie spłacimy wobec niej tego długu. :)




Rufi poddawany jest na razie (dopóki nie wiadomo do końca, co mu dolega) bardzo delikatnej rehabilitacji. Niedługo jednak, wierzę w to głęboko, będzie w stanie śpiewająco wykonać każde z tych ćwiczeń. :)


Teraz jest głównie miziany i masowany. :)



Wsparcie, które dostajemy od Was każdego dnia, jest bezcenne. Wraz z Ruficzkiem dziękujemy za nie. Mam już w końcu internet! Nareszcie mogę z Wami pogadać. :) Nareszcie będę mogła opowiedzieć Wam o Balbince - tłuściutkiej tymczasce, która zaraz będzie szukała domu na stałe. Fajna, spokojna kiciunia, ale o niej wkrótce.

Witajcie po komentarzowej przerwie. :)

PODPIS


czwartek, 22 stycznia 2015

Życie jest cierpieniem

Życie jest cierpieniem – mówi mistrz ZEN, ale to tylko jedna z prawd. 


Aparat fotograficzny będący od lat przedłużeniem mojej ręki leży na półce nieużywany. Teraz robię zdjęcia sercem. Każda chwila - stan Rufiego. Cierpienie, polepszenie, wysiłek, poddanie, starania, niemoc, siła, walka… pstryk! Pstryk, pstryk, pstryk! Nadzieja – pstryk! Zapisz w sercu - na tej swoistej karcie pamięci. Czy na pewno? Tak/nie. Tak, nie masz wyboru. Zapis ją uszkodzi. Ostrzegam. Niestety nie masz wyboru. Pstryk to skaza, i nigdy nie zniknie. Ostrzegam. Choć nie masz wyboru. Możesz w przyszłości tylko częściowo wymazać te dane. Nadpisać je nowym cierpieniem, nową nadzieją, nową radością…  Życie. Nie uda ci się nacisnąć „formatuj”, i potem „czy na pewno chcesz usunąć te dane?”. Tak/nie. Pstrykaj, i tak nie masz wyboru. Nawet jak zamkniesz oczy. Nie, serce, nie masz wyboru.   

To wina miłości. To jej wina! A ona to z przywiązania. Życie jest cierpieniem. Cierpienie bierze się z miłości. Życie jest nadzieją. Nadzieja bierze się z miłości. Życie jest radością. Czasem tak trudno to zauważyć. 

„Czy na pewno chcesz usunąć te dane?”

Nie. Chcę tylko, aby były już nieaktualne. Chcę, aby TE dane były już NIE-AK-TU-AL-NE. 

Ale i tak nie mam wyboru.

PODPIS

wtorek, 20 stycznia 2015

Wylogowani do... ciszy

Informujemy, że państwa zlecenie rezygnacji z usługi jest właśnie realizowane – usłyszałam w słuchawce, gdy kilka dni temu zadzwoniłam do Netii, żeby zareklamować brak internetu w domu.

Ki diabeł?!! No tak… W sumie racja, za pamięć dobrą, ale krótką należy się kubeł zimnej wody na głowę. Równo rok temu napisaliśmy wypowiedzenie i... uleciało. Zanim nowy dostawca zechce uruchomić nam usługę, minie trochę czasu. Nie narzekam. Cisza, która wokół nastała, jest terapeutyczna. I tak wszystkie nasze myśli są przy Rufusiu. 

Po dwudniowym mocnym polepszeniu jego samopoczucia (po podaniu komórek macierzystych 16.01) nastąpiło załamanie i piesek czuje się źle. To spodziewana faza. Tak ma być. Ta fala pogorszenia przyniesie mu poprawę. Trzeba to przetrwać, on musi to przetrwać, a my wraz z nim.  

Dni mijają nam od spaceru do spaceru. Czy Rufi da radę? Czy uda mu się załatwić? Tak się dzieje na szczęście, więc wnosimy go z powrotem do domu i mamy kilka godzin ulgi. 




Rufik wygląda tak spokojnie na zdjęciach, a one są zrobione dziś rano i ja po jednym spojrzeniu wiedziałam już, że pies cierpi. Znowu nie przywitał się ze mną po nocy. Siedział na swoim materacyku, ciężko dysząc. Ledwo wstał napić się wody. Było nawet gorzej niż wczoraj. Jednak gdy zaczęła działać mocna tabletka przeciwbólowa, spacer się odbył, spacer się udał. 

Po południu jedziemy znów na rehabilitację. Wczoraj mięsień jego chorej nóżki zadziałał przy stymulacji prądem. Poprzednio ani drgnął. Ale dlaczego tak się stało, tego nie wiadomo. Może pani rehabilitantka tym razem podpięła elektrody we właściwsze miejsca. Albo dobrała właściwą moc prądu. A może to pierwsza oznaka, że leczenie działa. Może.

Odebrałam wczoraj telefon z Warszawy. Pan "doktor od komórek" pytał o samopoczucie Rufiego! Jestem wdzięczna. Rozmowa mi pomogła, nie czas się załamywać. 

Obaj jego lekarze prowadzący (chyba mogę tak napisać), dr Kemilew z Warszawy wraz z dr. Kirszteinem z Wrocławia, zdecydowali, że ze względu na regres u Rufiego i inne względy lekarskie (np. konieczność kolejnej narkozy w tak krótkim czasie) badanie tomografem i rezonansem przekładamy na za tydzień.  Trzeba przetrwać ten trudny czas z myślą, że będzie lepiej.  

Filmik umieszczam tu dla pamięci. Tak chodził Rufi w dniu, ale jeszcze PRZED  zabiegiem podania mu komórek macierzystych. Tego dnia czuł się źle. To, że staje i waha się przed zrobieniem następnych kroków, jest tego dowodem. Dzień po zabiegu czuł się na tyle świetnie, że dosłownie biegał na trzech łapach. Dziś znów porusza się tak jak na tym filmie. 


Widzę, że fala chorób naszych pupilów przetacza się przez blogowisko... Współczuję wszystkim zwierzakom i ich personelowi.
Ach, wy wstrętne choróbska, gdybyście wy miały doopę!!! 

PODPIS


niedziela, 18 stycznia 2015

Huśtawka

Jest jedną wielką destrukcją naszych dni.


Pies leży na wysokim lekarskim stole. Jest nieprzytomny. Przed chwilą lekarz podał mu lekką narkozę. Główka mu opadła, powieki zamknęły się i pies zasnął twardym narkotycznym snem. Weterynarzowi chodzi tylko o to, aby pacjent nie poruszył się przy wkłuwaniu do stawów. Komórki macierzyste muszą trafić idealnie w punkt. Tego dnia przyjechały z Warszawy, udało się je pozyskać z tłuszczu tkanki innego zwierzęcia, np. pozostałej po sterylizacji macicy kotki bądź suki. 

Trafiają do stawów z misją: odnaleźć problem w stawie, wyłączyć ból, wygoić chore miejsce, zregenerować. Inne, cała strzykawka komórek, przez wenflon w łapce wpływają do krwiobiegu Rufiego z zadaniem: dotrzeć tam, gdzie jest źle, otoczyć opieką, wyleczyć. 

Jeszcze wczoraj oczy nam świeciły nadzieją. Cudowna moc komórek i to, że działamy, dodało nam sił. Dwa dni wcześniej, w środę, Rufi wrócił ze wsi, Robert pomógł mu wygrzebać się z samochodu, a pies stanął ze smętnie zwieszoną głową, obolały i apatyczny. Nie zareagował na mój widok. Powtórzę: nie zareagował na mój widok. Nie machnął nawet ogonem. Od rana już nie chciał chodzić. Nie załatwiał się. Nie chciał chodzić, więc nie mógł się załatwić. Cierpiał.

Szukając ratunku, napisałam na FB do sławy w tej dziedzinie - dr. Kemilewa z Warszawy. Proszę zadzwonić, przeczytałam w odpowiedzi. 

Komórki macierzyste stały się nadzieją na cud uzdrowienia, jaki spotkał już wiele psów. Oglądałam filmy, na których biedne, połamane, poskręcane, utykające, ledwo chodzące czworonogi kilka dni, tygodni po zabiegu odzyskiwały radość życia i przyjemność ze spacerów. Jeden z nich zaczął lepiej się czuć już po trzech godzinach!
Musi pani być dobrej myśli – przekonywał mnie doktor.– Pani stan mentalny w prostej linii przekłada się na stan mentalny psa i odwrotnie; pani doskonale odbiera jego stany emocjonalne.
Uwierzyłam. Jak cudownie płynie się na fali nadziei!

Należało wytrzymać jeszcze tylko dwa dni. Do piątku. Teraz właśnie ten moment nadszedł, jednak… Dr. Kirsztein (kolejna sława w swojej dziedzinie) dokładnie obejrzał psa, zobaczył, jak chodzi, jak paluszki chorej łapki bezwiednie podwijają się w złą stronę, jak ona sama wisi bezużyteczna i zwisa bądź ciągnie się za zwierzęciem, zawadzając mu, zamiast pomagać. Zadając mu ból.

Ja mogę podać mu te komórki – powiedział pan doktor – jednak pewnie nie pomogą, bo to, co dolega Rufusowi, to zaburzenia przede wszystkim neurologiczne. Owszem, dysplazja jest, ale to nie ona sprawiła, że nagle w ciągu dwóch miesięcy pies stracił niemal całkiem czucie w nodze.
Nadzieja wypadła z serca i z hukiem grzmotnęła o gabinetowe kafle, których tak bardzo boi się Rufi. 


- Komórki mu nie zaszkodzą, ale koniecznie trzeba zrobić psu tomograf, a potem rezonans komputerowy. Wtedy będziemy wiedzieć więcej.
- Oczywiście, zgadzamy się, zaryzykujemy, proszę podać Rufiemu te komórki, może zdarzy się cud. 

Choroby kręgosłupa, rdzenia kręgowego, miąższu rdzenia, wypadnięcia dysków, guzy na nerwach, guzy… Tu szansa, tam bez szans. Okaże się. Rehabilitacja, leki, operacja stawu, ciężka operacja na kręgosłupie, amputacja. Badania, najpierw badania. Diagnoza. Potrzebna dobra diagnoza.

Rufik leży na stole. Dostał już zastrzyk wybudzający. Patrzy mi w oczy. Znosimy go na kocu na podłogę, niesiemy do samochodu. A jednak nadzieja. Musiała wskoczyć w serce z powrotem. Malutka jak orzeszek, ale jest.

Następnego dnia pies czuje się świetnie. Ma energię, humor, tarmosi swojego misia, śpiewa na mój widok. Uśmiechamy się z mężem do siebie. Pan doktor sam, nieproszony, dzwoni z pytaniem o samopoczucie pacjenta. To niemożliwe, aby działały już komórki. To środki przeciwbólowe. Nie, nie, nadziejo, nie pozwolę ci znowu umierać. Tomograf we wtorek. Jeśli nic nie wykaże, to od razu rezonans. 

W niedzielę dobre samopoczucie psa trwa. Noga nie działa, ale Rufi je, na spacerze dziarsko pomyka na trzech. Po schodach go wnosimy i znosimy.
Komórki, mocno w to wierzę, wykonują swoją ewangeliczną misję: idźcie i uzdrawiajcie wszystko, co spotkacie na swojej drodze.

Huśtawka trwa.

PODPIS

czwartek, 15 stycznia 2015

Przerwa - teraz tylko Rufi

Wczoraj późnym wieczorem dostałam od Gosi dość dramatyczny mejl. Napisała w nim, że Rufi wrócił z domu na wsi, gdzie Gosia i Robert na zmianę dyżurowali przy nim ze względu na to, że tam nie ma schodów, które są dla niego straszną barierą, nie tylko fizyczną. Od dziś miała się zacząć jego rehabilitacja w specjalnym gabinecie (bo taką domową zaleconą przez rehabilitantkę Gosia i Robert robili już na wsi), ale w środę stan Rufiego pogorszył się na tyle, że nie wydawało się to możliwe i trzeba było raczej szukać rozwiązania bardziej radykalnego. Wczoraj Rufi wcale nie chciał już chodzić, jego łapa wisiała jak uschnięta gałąź - bezużyteczna, nie mógł się więc nawet załatwić. Niemożliwe okazało się skontaktowanie z lekarką, która przeprowadzała zabieg PRP (tutaj o nim klik http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2014/12/pies-kuleje.html, a tutaj sytuacja po zabiegu: klik http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2015/01/po-zabiegu-prp.html) i Gosia postanowiła działać bez niej, zwłaszcza że ona utrzymuje, że następną próbę ratowania nogi Rufiego (oprócz rehabilitacji) można podjąć dopiero po miesiącu od tamtego zabiegu. Mijają właśnie dwa tygodnie - Gosia nie chciała czekać ani chwili dłużej i jeszcze wczoraj skontaktowała się ze specjalistą od przeszczepiania komórek macierzystych, dr. Kemilewem z Warszawy, który jest przekonany, że nie trzeba czekać tak długo, że zabiegi te można przeprowadzać nawet jednocześnie. Twierdzi też, że nie ma na co czekać, bo zabieg PRP na pewno nie zadziałał, skoro jest coraz gorzej. Robi się go młodym psom, a graniczny wiek to 7 lat, z tym że im pies starszy, tym bardziej to jest nieskuteczne. Po godzinnej (!) konsultacji telefonicznej z panem Kemilewem zostało postanowione, że jutro Rufi będzie miał podane komórki macierzyste w staw biodrowy, kolanowy i bezpośrednio do krwi. Na efekty tego też trzeba czekać co najmniej kilka dni (a poprawa będzie następować pomału), ale bezczynne patrzenie, jak pies cierpi, jest jeszcze gorsze.

Dr Kemilew przygotuje komórki macierzyste i prześle do wrocławskiej kliniki, która z nim współpracuje. Skuteczność to... 95%! Czegoś takiego nie ma na świecie żaden lek! Uznaje się, że jeżeli jakieś lekarstwo ma skuteczność 60%, jest już bardzo skuteczne. Kłopot w tym, że trzeba przetrwać, aż Rufiemu zacznie się poprawiać. Ciężkie dni przed Gosią i Robertem. Dlatego między innymi Gosia robi sobie chwilę przerwy od bloga i wszystkie siły angażuje do pomocy Rufiemu.

Wróci, żeby przedstawić Wam nową kotkę,  młodą, wielką pannę, zachwycającą. Jak pisze Gosia: można już się zakochiwać i zastanawiać nad imieniem. Może ktoś na nią właśnie czeka? Kotka jest jeszcze trochę niepewna i zagubiona... Długo była bezdomna.

Jest taka dorodna, bo dobrzy ludzie ją podkarmiali.

Ciekawość i koncentracja w tym spojrzeniu. Kicia bada nowych ludzi. 

Modlimy się, trzymamy kciuki, zaklinamy i ślemy najlepsze myśli do Rufika, bo bardzo chcemy, żeby ten kochany pies z tego wyszedł. Gosiu, nie traćmy nadziei. Uwierzmy, że Rufi znów zacznie chodzić i odzyska chęć do życia.
Trzymajcie się, Kochani.

Na tym zdjęciu Antek Szuszu dotyka chorej łapy Rufiego. 
Wtedy jeszcze nie było wiadomo o dysplazji...

JolkaM


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...